My life: work, fun and then some...

Saturday, May 03, 2008

Crisis management

Wysypalo sie jednak i mielismy po drodze ogromna awarie. Czwartek w robocie, gaszac pozary, piatek w robocie gaszac pozary, dzis jest sobota, ale chyba wyglada na to, ze zdusilismy najwiekszy plomien.

Ciekawe, ze sytuacje kryzysowe, podbramkowe, czy sytuacje, ktore na pierwszy rzut oka wygladaja na kompletne katastrofy, to sytuacje, w ktorych pracuje mi sie najlepiej. Jakos tak jestem poukladana, ze jak sie nie wali wszystko na leb, to po pierwsze sie nudze, po drugie - kompletnie mi sie nie chce.

No moze nie do konca tak jest - tak naprawde, to nie chce mi sie, jesli mam do zrobienia niewiele. Ale jesli praca totalnie mnie przytlacza (czy iloscia, czy "kryzysowoscia" wspomniana wyzej), wtedy mam najwiecej motywacji. Dziwi mnie to troche, bo mam nature "odhaczania" i nie ma nic, co bardziej mnie cieszy, niz wykreslane, czy "odhaczane" punkty na dlugiej liscie rzeczy do zrobienia.

Moj kolega mowi, ze to klasyczne syndromy pracoholizmu. Ja mysle, ze nie ma racji - moim zdaniem to klasyczne syndromy typu kompulsywno-obsesyjnego. Z obecnej perspektywy (ktora mozna spokojnie porownac do sytuacji bakterii na szalce Petriego wypelnionej agarem - obfitosc, obfitosc i jeszcze raz obfitosc), wcale mnie to nie dziwi.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home