My life: work, fun and then some...

Thursday, January 31, 2008

Notatki z Peru

Dzien po dniu. Wybrane zdjecia dodam w ciagu kilku dni.

8/1/08
Wylot o 7:30, potem 4h na Heathrow. Nuda. Polskie barmanki ziejacenienawiscia w pubie w terminalu 3. Caffrey's bitter na sniadanie. Byledo samolotu i w kime. Za 10h bedziemy w Miami.

9/1/08

Miami. Cieplo. Zakupy w Targecie. Jedziemy na Everglades. UwielbiamStany.

Dochodzi 6pm lokalnego czasu. Teoretycznie od pol godziny jestesmy wpowietrzu. Praktycznie zepsul sie samolot i mamy 2h opoznienia, czyliw Limie bedziemy o 1 rano. Tak czy inaczej - czekamy.

10/1/08

Po 6h opoznienia w Miami dotarlismy do Limy o 5:30 am. Jest ladnie,cieplo i pachnie jak w Afryce. Za chwile sniadanie i ruszamy w miasto.

Przeczytalam artykul o ayahuasce w Forum i chyba sie jednak poddam.

Caly dzien lazenia po Limie. Ogromne miasto tysiaca zapachow, kolorowi bazylionow ludzi. W sumie Lima to nic wielkiego, ale jako wstep doPeru ok. Zaraz konczymy drinki w pisco bar i idziemy sie objesc. Hotel w Milaflores to strzal w 10 - knajpy i bary na kazdym rogu.Jutro rano 8h autobusem do Nazca.

Najdrozsza restautacja w Limie, 300 pln z czego prawie polowa to wino.Jedzenie mistrzowskie. Potem spacer do hotelu w rytmach salsy (viva iphone). Spaaaac.

11/1/8

Wyjechalismy o 7am z Limy, juz w czworke. Autobus w klasie Cruzeroabsolutnie przekracza wszelkie oczekiwania. Ipod do 10, a potem dokonca brydz.

Po przyjezdzie do Nazca szybko do samolotu i lecimy ogladac slynneLineas de Nazca. Impressive, ale atrakcja okupiona zostala ogromnymi mdlosciami jeszcze przez godzine. Warto jednak bylo, plaskowyz robiogromne wrazenie.

Potem dinner w malo ciekawym Nazca i pisco sauer plus brydz.

Teraz czekamy na autobus, za 15h Arequipa. Zaczynam brac tabletki nachorobe wysokosciowa, bo to beda 3 noce na 2 500m.

12/1/8

Po calej nocy w autobusie dotarlismy do Arequipy, 2500m. Bierzemytabletki na chorobe wysokosciowa. Arequipa jest bardzo ladna, Plaza de Armas wyglada slicznie w nocy. Jutro Colca Canyon (najglebszy kanionna swiecie), pojutrze zjazd na rowerach z 4900m.

13/1/8

Pobudka o 2:30am i wyjezdzamy do najglebszego kanionu na swiecie -Colca Canyon. 3h jazdy, sniadanie i widoki, dla ktorych warto bylowstawac tak rano. Wysokosc tez daje sie nam we znaki, na 4000mnaprawde trudno sie oddycha.

Po calym dniu w gorach (najwyzej dotarlismy na 4900m co sprawilo zenatychmiast zasnelismy) zasluzona kolacja w swietnej knajpie wArequipie. Potem 3h brydza i spac. Jutro rowery.

14/1/8

Mgla. W Arequipie, zwanej tez Bialym Miastem, przez 364 dni w rokuswieci slonce. My akurat trafilismy na te 3 (!!!) chmurowo-deszczowe.

Za chwile wyjezdzamy w gory aby wspiac sie na 4900m, skad zjedziemy 50km rowerami. Mam nadzieje, ze bedzie troche slonca.

Paraguas! Paraguas! Paraguas! Czyli leje jak z cebra, a na ulicemiasta wylegly dziesiatki handlarzy parasolami. Siedzimy w barze ipijemy drinki na bazie pisco. Ale wczesniej...
- fantastyczna wycieczka rowerami z Chachani (4900m) na sam dol
- piekne widoki (mimo chmur) i niesamowite zmeczenie na koniec
- CUY, czyli przemoglam sie i zjadlam swinke morska. Smakuje jakkurczak, wyglada przerazajaco. Ale nie darowalabym sobie gdybym nie sprobowala.

Jutro rano Cuzco. Snilo mi sie ze pilam ayahuaske.

15/1/8

Wyjazd z Arequipy sie nieco skomplikowal, bo dotarlismy na lotniskogodzine po odlocie samolotu. Po prostu zmienili rozklad z dnia nadzien. Na szczescie, z przesiadka w Limie udalo nam sie doleciec do Cuzco.

Piekne miasto, duzo fajniejsze niz Arequipa. Ale duzo bardziej komercyjne. Wycieczki do Manu wygladaja fatalnie, mysle powaznie oIquitos.

Mam dosc lokalnego zarcia, wiec na dinner idziemy do chify.

16/1/8

Ranny pociag do Machu Pichcu. Aguas Calientes jest slicznie polozone, choc jeszcze wieksza komercja niz w Cuzco. Top 5 widok z hotelu ever.

Drogo ($100 pociag, $60 hotel, $12 bus na gore, $40 bilet na wejscie), ale warto. Machu Pichcu robi ogromne wrazenie.

Rzeka nad ktora jestesmy (Rio Urubamba) jest niesamowicie glosna. Nawet po zamkmieciu drzwi w pokoju mam wrazenie, ze spie na zewnatrz.

Caly czas kombinuje jak pojechac do Iquitos.

17/1/8

Lecimy do Iquitos!!!! Jutro rano. Bilety drogie, ale mysle ze warto. Lepsze to niz wycieczka do Manu na ogladanie malp i Indian w dzinsach. Mamy 4 noce na miejscu. Bardzo licze na wlasciciela Yellow Rose of Texas, bo to nasza jedyna opcja. Planu back-upowego nie mamy.

18/1/8

Po niemal calym dniu podrozy dotarlismy do Iquitos. Lima byla goraca, ale w Iquitos dostalismy 2x wieksza dawke. Do tego ogromna wilgotnosc...

Iquitos jest niesamowite. Po srodku Amazonii, najwieksze miasto na swiecie, do ktorego nie mozna dotrzec droga ladowa. A sa tu setki samochodow i tysiace pojazdow przypominajacych tuk-tuki, ktore widzialam w Kambodzy. Do tego wszechogarniajacy halas: z ulicy, z barow, zewszad. Jest fantastycznie.

Update: jest tu dokladnie 150 samochodow, na cwierc milionamieszkancow. Nie dziwi mnie to.

19/1/8

Into the jungle. Parno, wilgotno, zolta Amazonka i wszystko gnije. Bez gumowcow ani rusz. Potem relaks w hamaku. Wieczorem ceremonia.

20/1/8

Rano przenieslismy sie jakies 30 km dalej, do innego lodge'u. Dochodzilam do siebie caly dzien po poprzedniej nocy. Warto bylo.

21/1/8

Ciekawe. Przylot z Miami do Limy byl jak ucieczka od cywilizacji. Potem przylot z Limy do Iquitos byl jak kolejny krok w strone mniej cywilizowana. Powrot z dzungli do goracego, dusznego Iquitos wydajesie powrotem do mega cywilizacji. Wszystko jest wzgledne.

Z obserwacji: dla wiekszosci ludzi w tym (i nie tylko) miescie Plaza de Armas, czyli glowny plac w miescie (skadinad nie taki paskudny) jest 100x bardziej przyjemnym miejscem do przebywania niz ich wlasny dom. Hipoteze potwierdzaja tlumy na zewnatrz.

22/1/8

Dobrze byc z powrotem w normalnym swiecie. Nie moge sie doczekac Mancory, w koncu sie wyspie. Tymczasem lotnisko w Limie, za 3h lot do Cuzco, a wieczorem autobus do Titicaca.

Po dotarciu do Cuzco padlam (doslownie) przez chorobe wysokosciowa. Zasnelam jak kamien w barze z glosna muzyka i masa ludzi.

23/1/8

Dopadla mnie w koncu zmora wielu turystow. Tak ogromnego rozstroju zoladka nie mialam nigdy, zwiedzilam chyba 20 roznych servicios higienicos.

Titicaca jest przereklamowane. Ok, najwyzej polozone jezioro zeglowne na swiecie (prawie 4000m), ale to tylko jezioro.

Puno to mega dziura, kompletnie nic tu nie ma. Ale po 5 dniach w dzungli i nocy w autobusie z lokalsami milo jest znalezc sie w 3 gwiazdkowym hotelu z wanna.

Podczas wycieczki na jedna z wysp na jeziorze usiadlam w lokalne pokrzywy. Boli jak cholera.

24/1/8

Dotarlismy do Mancory. Po Zanzibarze mam bardzo jasno ustawione oczekiwania wobec plazy - moze byc tylko gorzej. I jest gorzej, ale hotel w ktorym mieszkamy, jest warty kazdego dolara, ze stu ktore placimy za dobe. Morze, slonce i relaks.

Najlepszy dinner na swiecie. Stek z tunczyka, medium-rare prosto z Pacyfiku. Followed by maracuja-mango smoothie i butelka bialego Conchay Torro. Szum fal przed zasnieciem.

25/1/8

Morze, plaza, biale wino, stek z tunczyka, maracuja & mango smoothie, brydz. Ultimate relaxation.

26/1/8

Bez drastycznych zmian wobec dnia wczorajszego. Tylko troche wiecejwina.

27/1/8

Znow plaza. Goraco, ale przyjemnie. O 8pm wyjezdzamy do Trujillo.

Autobus do Trujillo odwolany, ale udalo nam sie znalezc 2 ostatnie miejsca o 11:30pm w mini-busie. Z jednej strony lepiej, bo zamiast o4:00am bedziemy na miejscu o 8:00am, ale 8h w min-busie brzmi malo sexy. Tak czy inaczej - brydz, duzo piwa i spac.

Mini-bus okazal sie normalnej wielkosci autobusem liczacym dobre 30 lat. Na okolo 40 miejscach siedzi jakies 70 osob, pod siedzeniem z przodu lezal zbity sloik z marynowana papryka, ktory juz wywalilam przez okno (smierdze juz ja i moj plecak caly w zalewie octowej), w telewizorze (!!!) chyba Rambo (duzo krzykow, strzaly i glosna muzyka). Brakuje tylko kozy. Pomijam, ze autobus mial byc o 11:30pm, a odjechal prawie bez nas o 10:50pm. Troche szkoda, ze zdazylismy. Mam nadzieje ze przezyjemy najblizsze 8 godzin.

Cale szczescie, ze tabletki z NASA Pawla rozwiazaly moj problem wPuno, inaczej nie przetrwalabym 8h bez toalety.

28/1/8

Dotarlismy do Trujillo, a potem do Huanchacho. Zmienilam zdanie oMancorze - tam jest ladnie i cos sie dzieje, tu jest jak we Wladyslawowie w pazdzierniku, tyle ze (na szczescie) cieplo.

Chanchan fajne i robi wrazenie. Poczytam wiecej o tym w przewodniku. Troche szkoda ze nie ma tu innych atrakcji.

Przeczytalam "of mice and men" Steinbecka. Bardzo dobre i bardzo smutne.
Bar otwieraja za 3 godziny. Troche nudno :-)

29/1/8

Ostatni dzien, jutro wylot do Polski. Polozylismy sie wczoraj po 5pm na krotki power-nap, skutek: 12h snu bez przerwy i przebudzenie dzisprzed 6am. Za 4h mamy samolot do Limy, tam jeszcze zakupy, ostatnie ceviche i jutro rano samolot, ktorym po 2 przesiadkach i zmianie 6 stref czasowych w czwartek przed poludniem dolecimy do Warszawy. Mam nadzieje, ze nie bedzie takich opoznien na lotniskach jak w drodze tutaj.

Lima strasznie goraca. Prezenty dla rodziny, dinner na glownym plaza w Miraflores i spac.

30/1/8

Back to civilization, czyli welcome to Miami. 3h na przesiadke, na zewnatrz cieplo i przyjemnie. Za 15h bedziemy juz w Polsce...

31/1/8

Polska. Zgubili nam jeden bagaz. Z aparatu wlasnie laduje sie na komputer 950 zdjec. Niezle :-)

0 Comments:

Post a Comment

<< Home