My life: work, fun and then some...

Monday, November 26, 2007

Deadlines...

I love deadlines. I like the whooshing sound they make as they fly by.

I nie mam nic wiecej do dodania. Blog nie jest bynajmniej na ostatnim miejscu priorytetow, ale w takim tempie to niestety ledwo wyrabiam z pierwszymi trzema...

Z update'ow:

- w domu wszystko tak jak byc powinno
- zamowilam suknie (dziekuje U.)
- za 6 tygodni lece do Peru (thanks god, wakacji potrzebuje w tej chwili jak powietrza)
- w robocie standard; no moze poza tym, ze sie za chwile bedziemy szykowac na duze zmiany; grunt ze na lepsze. robie rzecz duza, ciekawa i poki co jeszcze nie siedze po nocach (do 55-60h tygodniowo juz dawno przywyklam)
- nauczylam sie hiszpanskiego (oraz sprawdzilam na zywo w Hiszpanii)
- nie nauczylam sie (co rowniez sprawdzilam na zywo) rumunskiego; nie zamierzam sie uczyc rumunskiego
- awansowalismy do Euro i, ku mojemu zdziwieniu, naprawde sie z tego ciesze
- toczymy cicha wojne wewnetrzna, o to kiedy rzucic wyzwanie rynkowi nieruchomosci
- czytam 5 ksiaek jednoczesnie, zadnej nie mam czasu skonczyc; i tak juz od dobrych kilku miesiecy
- dalam ciala na calej linii z U.; lista wytlumaczen (prawdziwych) jest jak stad do Szczecina, ale nie o to chodzi; chodzi o to, ze dalam ciala...
- nawet sie nie obejrzalam, a przyszla niedobra, mokra, wietrzna zima; tesknie za latem.

Za 4 tygodnie swieta...